top of page

Chciałabym być z Wami szczera, ale żeby to zrobić trzeba być szczerym z samym sobą, a ostatnio jakoś mi z tym nie po drodze. Już jakiś czas walczę sama ze sobą, aby wrócić do regularnych wpisów i mam milion wymówek, żeby tego nie robić.

Najpierw razem z mężem zachorowaliśmy na Covid i jeśli sama choroba nie była dla mnie straszna (ot, silniejsze przeziębienie i ogólne zmęczenie), tak już regeneracja jest gorsza, bo od września nie mogę dojść do siebie. Cały czas czuję zmęczenie, dużo śpię, łapię zadyszki i ogólnie nic mi się nie chcę (jedyne co, z czego jestem zadowolona to powrót do regularnych ćwiczeń jogi oraz pilatesu). Zaraz po chorobie odwiedziliśmy Edynburg i znowu się przeziębiłam. Po dwóch tygodniach, pod wpływem impulsu polecieliśmy do Polski (na stałe mieszkamy w Belfaście w Irlandii Północnej), po powrocie znowu nie czułam się najlepiej. Dodatkowo przedłużyli nam lockdown, a to też nie wpłynęło pozytywnie na morale. I tak męczę się sama ze sobą od ponad dwóch miesięcy.


Im mniej mam do zrobienia, tym mniej mi się chce. I jeszcze ta deprymująca niemożność planowania. Ja osobiście, muszę planować i marzyć, jak tego nie robię to popadam w marazm. Do tego dochodzi ograniczona ilość podróży, co niestety na naszą dwójkę nie wpływa pozytywnie. W tym roku udało się nam tylko wyjechać do Maroka, dwa razy do Polski i do Edynburga. A moje myśli wciąż szybują do „niezbadanych” przez nas miejsc. Już chciałabym szukać nowych biletów i czytać o dalekich lądach, których jeszcze nie widzieliśmy. Niby mogłabym na nieco dalszą przyszłość, ale po co mam się denerwować? Już dwa loty nam odwołano, więc postanowiłam, że do końca roku, nie kupuję żadnych nowych. W zamian za to wyszukuję książki motywujące i staram się organizować sobie czas. Jednak mam wrażenie, że od pewnego momentu żyję w zawieszeniu i czekam na lepsze jutro. Zamiast tak, jak sobie kiedyś obiecałam cieszyć się z tego co mam, doceniać każdą nawet najmniejszą rzecz i być tu i teraz. Jedyna mój zwyczaj, na którą nie muszę poświęcać dużo czasu, a pozytywnie wpływa na moje morale to praktyka wdzięczności. Staram się codziennie znaleźć choć kilka punktów, za które jestem wdzięczna i dziękować za nie. Gdybym była osobą wierzącą pewnie nazwałabym to modlitwą. Jak uzmysławiam sobie, że jest tego tak dużo, to od razu robi mi się cieplej na sercu.


Mam wrażenie, że pierwszy lockdown minął mi łatwiej, świat budził się do życia po zimie. Mogliśmy częściej jeździć na rowerze, mieliśmy trochę pracy w ogrodzie, zbudowaliśmy szklarnię, odnowiliśmy łazienkę, zaczęłam prowadzenie bloga. Wtedy tematyka wpisów wydawała mi się w porządku, bo pewnie tak, jak większość osób myślałam, że świat szybciej wróci do normalności i znowu zaczniemy okrywać nieznane. Teraz, gdy popadłam w ogólne otępienie i kiedy za oknem ciągle pada deszcz, stwierdziłam, że po co mam cokolwiek pisać, skoro i tak w najbliższym czasie raczej nikt z tych postów nie skorzysta, planując nową wyprawę. Dlatego też, tym razem postanowiłam napisać tekst nieco inny, licząc po cichu na to, że być może komuś się spodoba. 😉


Znasz ten stan, kiedy siedzisz w fotelu, za oknem pada deszcz (nawet wyjście na zakupy wiąże się z wewnętrzną heroiczną walką) i nic ci się nie chce? Z racji tego, że mieszkamy na wyspach, taki stan rzeczy, jest dość częsty. Tym bardziej, że kiedy tutaj pada to pada z każdej strony, a parasole nie stanowią większej ochrony, bo tylko głowa pozostaje sucha, a czasem i nawet nie. Mam wrażenie, że przy silnym wietrze, pada nawet do góry.


Kiedy tylko pojawia się słońce wróć, kiedy nie pada staram się zmobilizować Nas do spaceru lub do przejażdżki rowerowej. Po takim przewietrzeniu głowy człowiekowi od razu jest lepiej. Problemy są wywiane przez wiatr i jakoś tak raźniej robi się na duszy. Niestety są też takie dni, gdy nawet nie wychylamy nosa z domu, a gotuję z resztek jakie znajdę w lodówce i z warzyw w puszkach. Rozgrzewające warzywne curry lub makaron z sosem są zawsze dobre 😊. A jak najdzie nas ochota na coś słodkiego robię mascarpone z utartym żółtkiem i odrobiną miodu ze świeżymi owocami lub crumble według Jadłonomii. Niestety, spędzanie czasu w domu wiąże się z ciągłym myśleniem o jedzeniu. Robiąc śniadanie, myślę co zrobimy na obiad, a po obiedzie co można zjeść na kolację. I mimo moich ćwiczeń, waga nadal stoi w miejscu. Za to smaczne jedzenie zawsze poprawia nastrój.


Co można zrobić, za oknem ponuro, by poprawić sobie humor? U mnie zawsze sprawdza się kubek gorącej herbaty z cytryną, imbirem i miodem. Cudownie rozgrzewa i pozytywnie nastraja. Możecie sobie przygotować na takie melancholijne wieczory awaryjny słoik gotowej mikstury do herbaty. Jest też świetnym sposobem na poprawę odporności oraz można go zastosować przy infekcjach górnych dróg oddechowych. Ma właściwości antybakteryjne, przeciwzapalne oraz przeciwwirusowe, no i dostarcza sporą dawkę witaminy C.


Przygotowanie jest mega proste. Potrzebujesz 3 cytryny (najlepiej ekologiczne i nie woskowane, które trzeba sparzyć wrzątkiem), miód oraz kawałek imbiru (około 5 centymetrowy korzeń).

Słoik dokładnie wyparzamy.

Cytryny kroimy w plastry razem ze skórką, usuwamy pestki, imbir po obraniu ścieramy na tarce lub kroimy w plasterki.

Na dno słoika wlewamy kilka łyżek miodu, 4-5. Na to kładziemy kilka plastrów cytryny 5-6 oraz 2 łyżeczki imbiru. I tak do skończenia składników lub wypełnienia słoika, po czym zalewamy do końca miodem. Zamykamy słoik i odstawimy w zimne miejsce na dwa dni.

Ja stosuję profilaktycznie jedną łyżeczkę dziennie, ale często również dodaję plastry cytryny ze słoika razem z syropem do ciepłej, niegorącej herbaty. Podobno działa również na eliminację ciążowych mdłości.






Jak już herbata jest gotowa, siadam w swoim fotelu, przykrywam się kocem i sięgam po dobrą lekturę. Kiedyś, kiedy jeszcze lubiłam gorące, długie kąpiele, był to dla mnie najlepszy mix: dobra książka, gorąca herbata lub kieliszek wina, wanna wypełniona po brzegi, uzupełniona pięknie pachnącym olejkiem, zapalone świece, ewentualnie zamiast książki, dobra muzyka w tle lub audiobook. Po kąpieli ulubiony naturalny balsam do ciała bądź olejek, a w twarz wtarty olejek z marchewki lub nasion malin oraz ulubione perfumy… i świat od razu wydaje się piękniejszy. Teraz zdecydowanie częściej wybieram szybki prysznic zamiast długiej kąpieli, ale raz na dwa miesiące, nadal zdarza mi się wygrzać w wannie. Odkąd staramy się żyć w duchu eco, zwracamy uwagę na takie rzeczy, jak choćby zużycie wody, naturalne kosmetyki czy prawie całkowite odstawienie mięsa. Po niedługim czasie człowiek się przyzwyczaja i nawet jak zrobię sobie kąpiel to nie umiem już tyle czasu w niej wytrzymać, więc marnowanie wody jest zbyteczne.




Wracając do tematu książek, ostatnio przez wzgląd na masę wolnego czasu, przeczytałam ich bardzo dużo, ale dwie w szczególności są warte polecenia. Pierwsza to w miarę nowa pozycja na rynku „Nomadzi – życie w drodze”, gdzie historię wielu cudownych i inspirujących osób opisuje Zuzanna Bukłaha. Opowieści o ludziach, którzy zdecydowali się żyć inaczej. Nie podążali za z góry ustalonymi ścieżkami, a pozwolili sobie na realizację własnych marzeń i na życie w zgodzie z sercem i na swoich zasadach. Bo kto powiedział, że trzeba iść tą samą drogą co inni. To książka, która pokazuje nam, że warto zaufać intuicji!

Druga interesująca pozycja – aczkolwiek zupełnie inna – to książka Alice Hoffman-Gołębiarki. Jest to cudowna opowieść, którą przeczytałam już 3 razy, ale za każdym razem czyta mi się ją równie dobrze. Porywająca historia, ukazująca wewnętrzną siłę kobiet, ich możliwości oraz upór w dążeniu do celu. To powieść osadzona w czasach pogromu Żydów przez Rzymian oraz upadku twierdzy Masada, gdzie z broniących się dziewięciuset Żydów, ocalały tylko dwie kobiety i pięcioro dzieci. I właśnie ich historia ukazana jest na kartach tej poruszającej powieści.


Kolejnym ważnym czynnikiem poprawiającym mi humor jest aktywność fizyczna. I tak, jak już pisałam powyżej, kiedy tylko pogoda pozwala staram się ją wykorzystać. Oprócz tego mobilizuję się do codziennej dawki ruchu w zaciszu własnego domu. I tu sprawdzą się joga lub pilates. Obecnie istnieje taka mnogość filmików na You Tube, że jest w czym wybierać. Różne ćwiczenia, poziomy zaawansowania oraz wybór w długości filmików, pozwala na stworzenie własnego programu zajęć. Po dawce wysiłku czujemy się lepiej i przede wszystkim jesteśmy zdrowsi. Jeśli czasem pominę ćwiczenia w jakiś dzień, to staram się zrobić 100 przysiadów (co 20 zmieniam ich rodzaj). Zobaczymy, jaki będzie efekt po miesiącu, bo w dni, kiedy ćwiczę też robię taką samą serię. Zrobiłam sobie pomiary w udach i w biodrach. Trzymajcie kciuki!


Chciałabym również napisać, że dla równowagi i jasności umysłu, regularnie medytuję, ale nie byłoby to prawdą. Już od ponad roku staram się to robić, jednak nie do końca mi to wychodzi. Nie jestem w stanie uspokoić rozbieganych myśli. Może macie jakieś wskazówki?





Jest jeszcze jedna czynność, która poprawia mi humor – obserwacja i głaskanie naszego kota. Taco zawsze jest niezawodny na odpędzenie smutków. 😊


Jeśli natomiast zdarzy Ci się dzień, że naprawdę czujesz, że nie masz na nic siły ani chęci, to nie obwiniaj się! Weź ciepły koc, usiądź na sofie, podłuż wygodną poduchę pod plecy, nalej sobie kieliszek wina oraz połóż obok czekoladki i włącz sobie dobrą komedię lub ulubiony serial. To powinno Ci pomóc w pozbyciu się chandry i choć na chwilę pozwoli oderwać się od codzienności. Takie chwile też są nam potrzebne 😊!

A jakie są wasze sposoby na poprawę nastroju?






  • Zdjęcie autora: Megi
    Megi
  • 26 maj 2020
  • 3 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 31 maj 2020

O Ameryce Południowej marzyłam naprawdę długo... jeszcze zanim poznałam mojego męża. Próbowałam przekonać wiele osób do tego pomysłu, ale najczęściej słyszałam, że to nie jest najlepszy pomysł i żebym zeszła na ziemię. Dopiero po wielu latach udało mi się zrealizować to marzenie - właśnie razem z R.

Pomysł wyjazdu zrodził się w mojej głowie, kiedy zobaczyłam na zdjęciu Machu Picchu w Peru.

Zakochałam się bez pamięci i wiedziałam, że kiedyś zobaczę je na własne oczy.

I właśnie w taki sposób najczęściej rodzą się moje plany podróżnicze: zdjęcie+opis+impuls=akcja. Choć jest to bardzo rozciągnięte w czasie. W przypadku Ameryki Południowej sama realizacja projektu zajęła nam ponad 2 lata, a decyzję o wyjeździe razem, podjęliśmy po dwóch miesiącach naszego związku. Dlaczego w takim razie tak długo? Otóż, stwierdziliśmy, że najpierw weźmiemy ślub, a dopiero potem zrealizujemy nasz plan.

Jak wyglądała organizacja, nie było jej prawie wcale. Przez około pół roku szukałam biletów lotniczych. Nie było ważne w jakim państwie wylądujemy, ale na jakim kontynencie. W końcu udało mi się trafić na tanie bilety. Następnego dnia złożyliśmy wypowiedzenia w pracy, ponieważ nie wiedzieliśmy tak naprawdę na jak długo jedziemy (i tu miła niespodzianka - pracodawca zaproponował nam powrót do pracy po naszej podróży). Wynajmowane mieszkanie podnajęliśmy znajomej razem z naszym kotem w pakiecie... i w drogę!

Odkąd kupiłam bilety, zaczęłam czytać przewodniki o krajach Ameryki Południowej i jak się potem okazało straciłam na to masę czasu. A czy było to przydatne? Nie bardzo. Miałam ze sobą kilka notatek co warto zobaczyć, ale niestety zanotowałam kraje, do których jeszcze nie trafiliśmy, bądź wybraliśmy inne kierunki podróży. Teraz już wiem, że powinnam skupić się na przeglądaniu stron internetowych i blogów, zacząć od tego co warto zobaczyć, a nie czytać przewodniki wraz z opisem geopolityki.

Jak mniej więcej wyglądał nasz plan? Mieliśmy kilka wpisów w notesie z miejscami, które musimy zobaczyć - jak moje ukochane Machu Picchu - oraz bilety, a cała reszta naszej podróży to był wielki freestyle. Spakowaliśmy dwa plecaki - 40 i 60 litrów - staraliśmy się w nich zmieścić rzeczy na kilka miesięcy, których jak się potem okazało było zdecydowanie za dużo! Nie wiedzieliśmy, gdzie się zatrzymamy, nie zabukowaliśmy żadnych noclegów. Jedyne to, co było pewne to przylot do Sao Paulo w Brazylii. Pomyśleliśmy, że jakoś to będzie, no i było, ale to już inna historia.


I prawie każdy nasz wyjazd wygląda bardzo podobnie. Wiemy mniej więcej, jaki rejon świata nas interesuje i szukamy tanich biletów. Jak już określimy miejsce, gdzie dokładnie lecimy to wtedy planuję, jaki kraj i jakie atrakcje warto wpisać na listę. Nauczyłam się już, że nie mogę bardzo przywiązywać się do mojego planu, ponieważ w trakcie podróżowania zazwyczaj coś niespodziewanego się nam przytrafia (jak chociażby w trakcie naszego ostatniego wyjazdu do Maroka – dopadła nas choroba i musieliśmy zrezygnować z wielu punktów na naszej liście). Dlatego często planujemy coś na bieżąco, dzień lub kilka dni wcześniej, bo usłyszymy od kogoś, że coś jest warte zobaczenia. Niestety nie zawsze pokrywa się to z naszymi wyobrażeniami, jak choćby Railay Beach w Tajlandii - nasze duże rozczarowanie.

W Ameryce Południowej mieliśmy ze sobą namiot, który może pozwolić Wam zaoszczędzić pieniądze, ale również, jak w naszym przypadku uratować skórę, podczas podróży autostopem. Dzięki niemu nie musieliśmy spać pod gołym niebem czy w krzakach (to znaczy spaliśmy w krzakach 😉 jak na naczepie ciężarówki, ale za to w namiocie). Niestety podróżując stopem nigdy nie wiadomo, dokąd trafisz i czasami namiot to jedyna słuszna opcja.

Najczęściej jednak - z racji wygodnictwa - korzystamy z hoteli, hosteli i guest housów, wyszukując miejsc noclegowych na różnych platformach internetowych. Nie będę Was oszukiwać, większość naszych podróży jest bardzo budżetowa. Staramy się zawsze znaleźć coś fajnego, a przede wszystkim czystego w niskiej cenie. Tylko czasami pozwalamy sobie na przyjemniejsze i trochę droższe noclegi, jak np. w Kuala Lumpur z dostępem do basenu na dachu budynku.

Powód naszej oszczędności jest prosty. Wolimy wydać te pieniądze na dobre jedzenie lub dodatkowe atrakcje. W pokoju i tak tylko śpimy (najważniejsze jest to by było czysto!). Wiem, że moglibyśmy korzystać z np. couchsurfingu, wtedy oszczędność byłaby duża, moglibyśmy poznać lepiej ludzi z danego państwa, ale za bardzo cenimy sobie spokój i niezależność. Podróżowanie w takiej formie wymaga dużego zaangażowania emocjonalnego. Po całym dniu zwiedzania często w hałasie, w pełnym słońcu, chcemy tylko wziąć prysznic, ewentualnie wypić piwko i iść spać. Aczkolwiek każda forma podróżowania jest dobra, byleby iść do przodu i spełniać swoje marzenia!

  • Zdjęcie autora: Megi
    Megi
  • 11 maj 2020
  • 3 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 31 maj 2020

Po wielu latach myślenia o założeniu własnego bloga, w końcu to zrobiłam! Bądźcie łaskawi, to mój pierwszy wpis. Odkąd zaczęłam podróżować, słyszałam od swoich znajomych: „Dlaczego nie założysz bloga?" I w końcu, po otrzymaniu dużej dawki motywacji od osoby, którą to ja miałam zmotywować, stwierdziłam, że może to już najwyższy czas skonfrontować się z tym pomysłem.

"Nawet najdalszą podróż zaczyna się od pierwszego kroku" Lao Tzu

I tak oto jestem bez konkretnego planu, jak będzie wyglądała ta strona, czy będę pisała tu tylko o odbytych podróżach, czy może też będę poruszała inne tematy. Dokładnie tak samo dzieje się w przypadku naszych wyjazdów, większość z nich odbywa się bez konkretnego planu. Oczywiście, że sprawdzam co warto zobaczyć, jak ciekawie spędzić czas, ale nigdy nie planujemy, gdzie dokładnie pojedziemy, gdzie będziemy spać, nie rezerwujemy żadnych atrakcji. Mamy kupione bilety, a potem niech się dzieje co chce!


Odkąd pamiętam wiedziałam, że będę podróżować. Już jako dziecko czułam ekscytację na samą myśl, że udaję się w nieznane miejsca, że zobaczę coś pięknego, że doświadczę czegoś nowego. Pamiętam sytuację, kiedy w wieku ok. 12/13 lat wraz z dwiema koleżankami z osiedla, oznajmiłyśmy rodzicom, że udajemy się na piknik do parku (park był oddalony od osiedla ok. 1,5 km) i wrócimy późnym popołudniem. Zamiast do parku udałyśmy się do miejscowości oddalonej o 19 km.! Zabrałyśmy ze sobą przygotowane wcześniej kanapki i napoje. Miałyśmy ze sobą również jakieś drobne (całe szczęście, bo dzięki temu było nas stać na bilety autobusowe i mogłyśmy wrócić do domu, zanim nasi rodzice zaczną się martwić). Muszę nadmienić, że przemieszczałyśmy się główną drogą krajową i nietrudno się domyślić, że ruch był całkiem duży, a nasze zadowolenie wprost do niego proporcjonalne. Na około roztaczały się piękne widoki, a my śpiewałyśmy piosenki. Po dotarciu na miejsce zrobiłyśmy piknik, pałaszując wesoło nasze zapasy, po czym zwiedziłyśmy zabytek sakralny i udałyśmy się w drogę powrotną. Jak sobie pomyślę, że moja siostrzenica mogłaby zrobić to samo, to włos mi się jeży na głowie, tyle potencjalnych niebezpieczeństw! 😊


"Zejdź na ziemię, nie wydawaj wszystkiego na podróże, oszczędzaj!"

Już wtedy wiedziałam i czułam, że będę poznawać świat wszystkimi zmysłami. Przez długi czas były to tylko bliskie wyjazdy w obrębie naszego pięknego kraju. Tak właśnie pokochałam Bieszczady, miłością bezwarunkową i nie wyobrażałam sobie wakacji bez nich przez wiele lat. Moje dalsze wojaże mogłam zacząć realizować dopiero, gdy wyjechałam z Polski i rozpoczęłam pracę. Kolejny przełom nastąpił po poznaniu mojego męża. Do tego momentu słyszałam - „zejdź na ziemię, nie wydawaj wszystkiego na podróże, oszczędzaj”. Ciotki dobre rady mogłam znaleźć pomiędzy znajomymi, ale i rodziną. Dopiero mój R. powiedział – "pojedziemy, gdzie chcesz". I powiedzcie mi, jak go nie kochać. Nasz pierwszy, dłuższy i zarazem dalszy wyjazd odbył się do Ameryki Południowej, która wcześniej jawiła mi się jako koniec świata. Wydawało mi się, że to taki pojedynczy wyskok z naszej strony, bo kogo stać na kilkumiesięczną podróż na drugi koniec Ziemi😊. No, ale jak wszyscy wiemy apetyt rośnie w miarę jedzenia.

Lista naszych planów podróżniczych jest dość obszerna, krok po kroku próbujemy ją realizować, aczkolwiek myślę, że ich spełnianie rozciągnie się bardzo w czasie, tym bardziej, że staramy się realizować również inne nasze projekty, które pozwalają nam na urzeczywistnianie tych pierwszych- podróżniczych. Trzymajcie kciuki!

Całe nasze życie zdeterminowane jest przez podróże, a dzieje się tak ponieważ:

  • Podróżowanie sprawia nam przyjemność.

  • Lubimy próbować nowych potraw i nie ma w tym ani krzty przesady. Cieszy nas oglądanie piękna otaczającego nas świata.

  • Ekscytuje nas robienie nowych rzeczy.

  • Aktywność to adoracja życia, a będąc w drodze jesteśmy do niej zmuszeni i bardzo nam to służy.

  • Fascynują nas inne kultury.

  • I w końcu – liczymy na to, że uda nam się znaleźć nasze miejsce na ziemi.

Poznaliśmy się z R. w Krakowie i mieszkaliśmy tam razem ponad 5 lat i nadal uwielbiamy to miasto. Od ponad 3 lat mieszkamy w Belfaście w Irlandii Północnej i gdyby nie pogoda, to byłoby to całkiem dobre miejsce do życia. Niestety pogoda jest jaka jest. No cóż taki mamy klimat , dlatego w trakcie naszych wyjazdów szukamy miejsca, które mogłoby się okazać miejscem na nasz dom – na zawsze.

MAPA BLOGA

NEWSLETTER

Zapisz się i bądź na bieżąco z treścią

Witaj na pokładzie!

Wszystkie opublikowane treści na niniejszym blogu są chronione prawem autorskim. Autorka serwisu "Megi w podróży - w poszukiwaniu swojego miejsca" zastrzega, że materiały fotograficzne oraz elementy graficzne umieszczone w tym serwisie są własnością Magdy Sas-Włoszczowskiej. Kopiowanie, zwielokrotnianie i wykorzystywanie ich do jakichkolwiek celów bez wiedzy i zgody autorki jest zabronione, stanowi naruszenie prawa i może być podstawą do wkroczenia na drogę sądową. Jeśli chcesz użyć zdjęć lub tekstów, skontaktuj się ze mną pod adresem : megipodrozuje@gmail.com 

bottom of page