top of page
  • Zdjęcie autoraMegi

Boskie Bueons i jego ciemna strona

Zaktualizowano: 22 cze 2020

Po zobaczeniu pięknych wodospadów wysuszyliśmy rzeczy, spakowaliśmy plecaki i udaliśmy się w dalszą drogę. Do pokonania mieliśmy ok. 1300 km. Kolejna długa i nużąca podróż. Najpierw dojechaliśmy lokalnym autobusem do granicy z Paragwajem. Następnie pieszo przekroczyliśmy granicę i Międzynarodowy Most Przyjaźni rozciągnięty (na pół kilometra długości) nad rzeką Parana, dostając się do miasta Ciudad del Este. Przejście przez obie granice zajęło nam ponad godzinę.


Bez większych problemów udało się nam znaleźć miejsce, z którego odjeżdżają autobusy do Buenos Aires. Podróż trwała ok. 20 godzin i nie było żadnego postoju. W cenę biletu wliczone były posiłki: obiad, kolacja, śniadanie oraz ciepłe napoje i woda, które były serwowane przez hostessę. Toaleta była dostępna w autobusie. Niestety mimo wygodnych, rozkładanych foteli była to bardzo męcząca podróż.


W końcu dotarliśmy do Buenos. Jeszcze będąc w Brazylii zabukowaliśmy hostel przez lokalną stronę internetową, zapłaciliśmy zadatek i prosto z dworca udaliśmy się pod zapisany adres. Do przejścia mieliśmy około 4,5 km z ciężkimi plecakami, w pełnym słońcu. Kiedy doszliśmy na miejsce powiadomiono nas, że nie ma żadnych wolnych miejsc, a oni nie prowadzą rezerwacji internetowych. No cóż, okazało się, że pierwszy raz zostaliśmy oszukani. Dobrze, że zadatek nie był wysoki. Nauczeni doświadczeniem, korzystaliśmy już tylko ze znanych nam portali lub szukaliśmy noclegu będąc już na miejscu.

Nie mając żadnego planu, zapytaliśmy kilka młodych osób na ulicy o rekomendacje miejsca noclegowego. Ktoś polecił nam hostel, który znajdował się w pobliżu i dodatkowo był w przystępnej cenie. Gdy dotarliśmy do hostelu wzięliśmy prysznic, odpoczęliśmy i poszliśmy zwiedzać najbliższą okolicę.


W nocy dostałam powiadomienie z banku, że nasze konto zostało zablokowane. Jak możecie się domyślić tej nocy nie byłam w stanie spokojnie zasnąć. Czekałam do rana, aby jak najszybciej skontaktować się z bankiem. Rozmowę z konsultantem przeprowadziłam przez Skype, korzystając z międzynarodowych połączeń. Dzięki temu nie musiałam wydać milionów monet. Okazało się, że ktoś dokonał zakupów przy pomocy naszej karty, na łączną kwotę 3000 dolarów. Bank oczywiście zwrócił nam te pieniądze, ale czekaliśmy na nie prawie miesiąc. Od tego momentu mieliśmy do dyspozycji tylko kartę kredytową i trochę dolarów na wymianę. Niestety opłaty za wypłacanie pieniędzy z bankomatu przy użyciu karty kredytowej są wysokie i przez to w trakcie tej podróży straciliśmy ok. 1500 zł. Najprawdopodobniej okradli nas w momencie, kiedy robiliśmy zadatek przez Internet na pierwszy hostel w Buenos Aires. No cóż, było minęło. Człowiek staje się mądrzejszy z wiekiem i z doświadczeniami. Szkoda tylko, że czasem jest to tak bolesne.


Drugiego dnia znaleźliśmy tańszy hostel, bliżej centrum i zatrzymaliśmy się w nim na 4 dni, aż do weekendu, ponieważ R. chciał się udać na słynny pchli targ w dzielnicy San Telmo, który odbywa się w niedzielę. Dobrze, że postanowiliśmy zostać, bo już następnego dnia dostałam wysokiej gorączki i prawie cały dzień spędziliśmy w pokoju. Wyszliśmy tylko do sklepu po zakupy i skorzystaliśmy z kuchni w hostelu, żeby przygotować obiad. Nie spodziewaliśmy się, że wino będzie w cenie wody, co - nie ukrywam - było bardzo miłym zaskoczeniem😉. Nawet to najtańsze było bardzo dobre.


Przez kolejne dni zwiedzaliśmy Buenos Aires. Wyznaczaliśmy sobie cel i chodziliśmy po mieście 15-20 km dziennie, aby poznać miasto i poczuć jego rytm. Jak już Wam wspominałam tę podróż odbyliśmy ponad 5 lat temu, więc nie pamiętam żadnych cen, ale trafiliśmy akurat na duży kryzys w Argentynie. Byłam bardzo zaskoczona cenami, ponieważ wydawały mi się bardzo zawyżone. Z perspektywy czasu myślę, że mogło być to spowodowane utratą pieniędzy. Pamiętam, że kiedy poszliśmy do Tesco po zakupy obiadowe i niedrogie wino wydaliśmy ok. 30 zł więcej, niż na podobne produkty w Polsce. W restauracjach ceny również były wyższe, np. stek kosztował ok. 150-200 zł za osobę, więc stwierdziliśmy, że zjemy je innym razem.


Cały pobyt w Buenos Aires żywiliśmy się przeważnie w street foodach. Kupowaliśmy empanadas (smażone pierożki nadziewane mięsem, warzywami lub serem), argentyńską pizzę (na grubym drożdżowym cieście), szaszłyki mięsno-warzywne, tamales (to także pierogi, ale tym razem zrobione z mąki kukurydzianej z farszem z mięsa, jajek, ziemniaków, cebuli i papryki). Czasami gotowaliśmy sobie w hostelu i przeplataliśmy to wszystko dużą dawką owoców.

Równie mocno co cenami jedzenia, byłam zaskoczona cenami odzieży – były zdecydowanie wyższe niż w Polsce. Za zwykły bawełniany t-shirt w sklepie trzeba byłoby zapłacić ok. 150 zł. Nie wiem jak teraz kształtują się ceny, ale wtedy były stanowczo za wysokie.

W Buenos Aires w pierwszej kolejności zobaczyliśmy Casa Rosada – siedzibę prezydenta Argentyny, znajdującą się przy Plaza de Mayo. To od strony tego placu z balkonu różowego domu przemawiali Juan i Eva Peron oraz śpiewała Madonna w Evicie. Przy placu jest również katedra oraz muzeum historyczne w budynku dawnego ratusza.

Będąc w centrum miasta warto przespacerować się głównym deptakiem Florida. To wzdłuż niego rozciągają się sklepy, stoiska z pamiątkami oraz restauracje. To także tutaj można wymienić dolary (oczywiście na czarno). W trakcie naszej podróży (a na ile się orientuję, jest tak do tej pory) w bankach obowiązywał stały kurs, zupełnie nieopłacalny. Jednak na każdym rogu można spotkać osoby, które wypowiadają tylko jedno słowo – Cambio, oznaczające – wymiana. Jeśli jesteś zainteresowany wymianą dolarów na argentyńską walutę – reale brazylijskie, to wtedy taka osoba zaprowadzi Cię w oddalony od głównej ulicy punkt, np. w głębi centrum handlowego i tam dokonają dla Ciebie wymiany waluty po dobrym kursie. Jest to niezwykle ciekawe, ale i bardzo stresujące doświadczenie, przynajmniej za pierwszym razem, kiedy nie wiesz czego się spodziewać. Zastanawiasz się czy iść gdzieś na ubocze za podejrzanie wyglądającym mężczyzną.


Spacerując po mieście na pewno nie raz przejdziecie przez główną arterię , która ma ponad sto metrów szerokości i kilometr długości. Budowa Avenida 9 de Julio, bo o niej mowa, trwała ponad 50 lat, a nazwa upamiętnia dzień uzyskania przez Argentynę niepodległości – 9.07.1816 r. Przy ulicy usytuowanych jest wiele interesujących budynków, w tym wyróżniający się Teatro Colon oraz ponad 60-metrowy obelisk. Został on zbudowany w 400 rocznicę osiedlenia się pierwszych Hiszpanów.

Chodząc po Buenos Aires bez mapy naprawdę można się pogubić. Pewnego dnia, późnym popołudniem, idąc wzdłuż rzeki odbiliśmy w boczną uliczkę. Dotarliśmy prawie do El Caminito w słynnej dzielnicy La Boca. Uliczkę można podziwiać zarówno na pocztówkach z Argentyny, jak i na milionach zdjęć turystów, którzy ją odwiedzają. Jest bardzo charakterystyczna i wielobarwna. Dzielnica zawdzięcza swoje powstanie włoskim emigrantom, którzy przybyli tu w latach trzydziestych XIX wieku. El Caminito natomiast powstała dopiero na początku XX wieku z elementów pozostałych po budowie statków, a swoje kolory zawdzięcza resztkom farb ze stoczni.


W dzielnicy przeważają długie budowle z małymi blaszano-drewnianymi domkami, połączone wspólnymi galeriami i wewnętrznymi dziedzińcami. Często na jeden domek składa się tylko jeden pokój, a łazienka, kuchnia i salon są współdzielone z mieszkańcami innych domków-pokoi. Z czasem malowanie domów w krzykliwe barwy stało się tu tradycją oraz wabikiem na turystów. Jest tu bardzo dużo galerii, sklepików, barów i restauracji. Spożywając lunch w restauracji np. kotleta milanese, można obejrzeć występ tanga argentyńskiego, którego pokazy organizowane są w wielu lokalach na El Caminito.


Zapomniałam Wam powiedzieć, że do La Boca dotarliśmy ok. godziny 19:00. Dlaczego ma to, aż takie znaczenie? Otóż, dzielnica ta w godzinach późno popołudniowych oraz wieczornych nie należy do najbezpieczniejszych. Turyści nie powinni tam przebywać ani też zbaczać z głównych ulic. Niestety mieliśmy tę niemiłą sposobność się o tym przekonać. Przechodząc obok La Bombonera (sławnego stadionu Boca Juniors) zorientowaliśmy się, że znaleźliśmy się w złym miejscu i o złej porze. Mianowicie wyobraźcie sobie sytuację, która wyglądała trochę jak z filmu. Szliśmy chodnikiem i byliśmy zapatrzeni na stadion, kiedy w pewnym momencie zaczął nas mijać samochód – Cadillac z lat 60 – z głośno puszczoną muzyką. Panowie w aucie zorientowali się, że jesteśmy turystami, zwolnili do naszego tempa, opuścili szyby i wyłączyli muzykę. Samochód nawet przy tak minimalnej prędkości sprężynował i wyglądał, jak z filmów gangsterskich, albo rodem o kartelach. Mężczyźni wyciągnęli łokcie na drzwi auta i jadąc obok, intensywnie się nam przyglądali. Mam wrażenie, że musieli sobie o nas pomyśleć, że albo jesteśmy tak głupi, albo tak odważni. Całe szczęście, nic się nie stało, po paru minutach, podkręcili muzykę i odjechali. A ja w głowie pisałam już czarne scenariusze.

Doszliśmy za róg stadionu i jeśli jeszcze chwilę temu, miałam w głowie pomysł, że jak już tu jesteśmy to może pójdziemy zobaczyć te kolorowe domki, to tak w tamtym momencie wiedziałam, że chcę jak najszybciej iść do głównej ulicy, a najlepiej prosto do hostelu, od którego dzieliło nas około 1,5 godziny spaceru. Za stadionem spotkaliśmy kobietę, która zaczęła do nas coś szybko mówić. Zrozumieliśmy tylko dwa słowa: szybko, wyjście. Pokazywała nam kierunek, w którym musimy się udać. Mówiła to naprawdę z dużym zaangażowaniem, jakby się o nas martwiła.


Do dzielnicy La Boca, na kolorową ulicę El Caminito wróciliśmy dwa dni później w godzinach porannych. Atmosfera była zupełnie inna. Wszędzie słychać było rozmowy, co chwilę mijali nas ludzie i policja, podjeżdżały autobusy wypełnione turystami po brzegi. Było gwarno i radośnie. Z wielu domów słychać było muzykę, a pary tańczyły tango w ogródkach kawiarnianych. Dookoła były rozstawione stragany z pamiątkami, budki z jedzeniem i restauracyjne stoliki.


Dużym zaskoczeniem dla nas była liczba patroli policyjnych spotkanych przez nas na ulicy El Caminito. Naprawdę nie przesadzam, policja była wszędzie. Na każdym rogu ulicy, na przy każdym sklepie. Doliczyliśmy się około pięćdziesięciu mundurowych.

I tu małe uzupełnienie mojej opowieści o wieczornym spotkaniu z „Cadillakiem”. Wówczas nie spotkaliśmy ani jednego policjanta. Czy to przypadek? Nie sądzę. Niestety zdjęcia z tej dzielnicy miałam tylko na telefonie i zachowały się jedynie dwa, kiepskiej jakości.


Chodząc po ulicach Buenos Aires nie sposób pozbyć się wrażenia, że składa się ono z kilku innych, mniejszych miast. Każda z dzielnic jest zupełnie inna i ma swój niepowtarzalny klimat. Co kilka przecznic grana jest różnego rodzaju muzyka na żywo, co ma wpływa na charakter miasta.


Często odwiedzaną przez turystów dzielnicą w mieście jest Recoleta. Jest elegancka, pełna ambasad, drogich butików, przestronnych apartamentów oraz parków. Jednak my udaliśmy się tam z nieco innego powodu. Bardzo chciałam zobaczyć Cementerio de la Recoleta i grób Evy Peron. Cmentarz znacznie różni się od tych, jakie możemy zobaczyć w Europie. Grobowce są monumentalne, wykończone wieżyczkami, kolumnami oraz figurami. Sprawia to wrażenie jakbyśmy znaleźli się w oddzielnym, cichym miasteczku. Następnym miejscem, które postanowiliśmy zwiedzić było Muzeum Sztuk Pięknych.

Blisko centrum oraz miejsca, w którym nocowaliśmy przez te kilka dni zlokalizowana jest dzielnica Puerto Madero. To bardzo nowoczesna, odrestaurowana dzielnica portowa, rozciągająca się wzdłuż kanału rzeki La Plata. Cała wypełniona wieżowcami i apartamentowcami, z dużą ilością barów, restauracji oraz drogich hoteli. Co warto dodać jest tu zdecydowanie spokojniej i ciszej, niż w innych częściach miasta. Doskonałe miejsce na spacer.

Ostatnią z dzielnic, którą chcę przedstawić, a raczej wydarzenie, dla którego tak długo zostaliśmy w Buenos Aires jest niedzielny pchli targ w San Telmo.


San Telmo to najstarsza część miasta, która jest również bardzo kolorowa i czuć w niej artystycznego ducha. Znajduje się tam dużo galerii oraz sklepików z rękodziełem. Feria de San Telmo – pchli targ, odbywający się tam co niedzielę, rozciąga się na przestrzeni 1,5 km, wzdłuż głównej ulicy – Calle Defensta – oraz jej przecznic, wyłączonych z ruchu ulicznego. Głównym punktem jest Plaza Dorrego. W tym miejscu często odbywają się pokazy tanga.


Na targu można kupić naprawdę ciekawe i unikatowe rzeczy: różnego rodzaju rękodzieło, biżuterię, torebki, ręcznie robione buty, antyki oraz ścienne ozdoby. Będąc w pobliżu warto udać się również do Mercado de San Telmo, aby podziwiać konstrukcję tego tradycyjnego argentyńskiego targu. Choć teraz jest już bardzo turystyczny, zjemy tam coś dobrego i kupimy dojrzałe owoce. Kolejną miłą niespodzianką, jaka nas spotkała było odkrycie w bocznej uliczce baru – Kraków. Oczywiście weszliśmy do środka, ale ku naszemu rozczarowaniu nie znaleźliśmy polskiego piwa.

Po powrocie do hostelu opracowaliśmy dalszy plan podróży. Wiedzieliśmy już, że nie uda nam się pojechać do wielu miejsc, które bardzo chcieliśmy zobaczyć, jak chociażby Patagonia. Niestety, ale nie mieliśmy wystarczająco gotówki, aby móc sobie pozwolić na tak daleką podróż. Postanowiliśmy udać się do Mendozy i tam odwiedzić kilka winnic. To kolejna nasza mała pasja, ale o tym już w następnym wpisie.

77 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page