top of page
  • Zdjęcie autoraMegi

Copacabana – kolejna miejscowość przy jeziorze Titicaca. Mało przyjazne powitanie w Boliwii.


Zaraz po powrocie z wysp Uros, udaliśmy się w podróż do Boliwii. Wszak to tylko kilka godzin jazdy autobusem! Na miejsce dotarliśmy bardzo późnym popołudniem i od razu zaczęliśmy szukać noclegu. Nie było to łatwe zadanie. Pierwszy raz w trakcie naszej już półtoramiesięcznej podróży spotkaliśmy się z dużą obojętnością, a momentami nawet z wrogością ze strony mieszkańców. Starając się znaleźć nocleg w wielu miejscach zostaliśmy zignorowani, kiedy tylko widzieli nasze białe twarze. I jak się okazało, nie tylko w Copacabanie. W różnych punktach w Boliwii nie byliśmy miło widziani, a przynajmniej odnosiliśmy takie wrażenie. Po odwiedzeniu co najmniej 10 różnych hosteli i pensjonatów, w końcu udało się nam znaleźć w miarę niedrogi nocleg. Nie był doskonały, ale akceptowalny.


Copacabana to główne miasto po stronie boliwijskiej nad brzegiem jeziora Titicaca. Nazywane jest miejscem backpakerów, ale nie mam pewności czy słusznie, ponieważ raczej nie są tam mile wiedziani. Liczy tylko około sześciu tysięcy mieszkańców. Położone na wzgórzach, roztacza się nad piękną taflą jeziora. Miasto jest również znane jako miejsce kultu maryjnego. W Bazylice pw. Matki Boskiej Gromnicznej znajduje się cudowna drewniana figura z XVI wieku. Potocznie jest ona nazywana Matką Boską Opiekunką Jeziora. Na co dzień rzeźba odwrócona jest twarzą do jeziora tak, aby mogła pełnić nad nim piecze. Tylko w trakcie mszy świętej zwracana jest w kierunku wiernych. Podobno wierzący, którzy modlą się przed nią o wstawiennictwo do Matki Boskiej o indiańskich rysach doświadczyli wielu cudów. Jest ona nie tylko patronką Copacabany, ale i całego jeziora.





Po naładowaniu baterii pod postacią ciepłego posiłku, udaliśmy się na spacer po miasteczku. Trzeba nadmienić, że zapadła już ciemność. W trakcie wędrówki usłyszeliśmy, że ktoś rozmawia po polsku. Jak się później okazało była to para młodych ludzi mieszkających obecnie w Peru. Co ciekawe, przyjechali do Ameryki Południowej z Krakowa, tak jak i my. Zakupiliśmy smaczne, tanie boliwijskie wino i udaliśmy się na przystań, aby kontynuować naszą rozmowę. Spędziliśmy bardzo miły wieczór, opowiadając sobie o dotychczasowych przygodach.


Nazajutrz, mogliśmy zobaczyć, jak Copacabana wygląda za dnia. Niestety, samo miasto nie wywarło na nas pozytywnego wrażenia. Raczej brudne i mało przyjazne. Jedynie widok na jezioro w tym miejscu jest piękny. Jest ono czyste, a przy brzegu wręcz krystaliczne. Co bardziej spragnione zabaw dzieciaki, pluskały się radośnie w lodowatej wodzie. Ja zanurzyłam jedynie stopy i na tym moja odwaga się skończyła. Niestety, jeśli nawet krajobraz jest bardzo kojący, wystarczy się odwrócić w stronę miasteczka i cały urok ulatuje. Wybrzeże upstrzone jest kolorowymi, plastikowymi budkami z jedzeniem i piwem, a nad nimi unosi się zapach spalonego tłuszczu. Oprócz tego z każdego takiego „lokaliku” rozchodzi się głośna i nieprzyjazna dla uszu muzyka.



Jak na mało uduchowioną osobę odbyłam nawet drogę krzyżową. Prowadziła bardzo malowniczą ścieżką, pnącą się na sam szczyt wzgórza, skąd roztaczał się przepiękny widok na jeszcze piękniejszy akwen Titicaca. Spędziliśmy tam kilka chwil kontemplując krajobraz i ciszę.




Z Copacabany również organizowane są wycieczki na wyspy położone na jeziorze, ale po naszym doświadczeniu w Puno, postanowiliśmy sobie darować ten punkt programu.


Tego samego dnia, późnym popołudniem udaliśmy się w dalszą drogę do La Paz, 150 km na południowy wschód. Droga nie była dość oczywista, ponieważ na przesmyku Tiquina trasa nagle się skończyła. Mieliśmy krótki przystanek w oczekiwaniu na prom pasażerski, a nasz autobus udał się na prom motorowy. Przepłynięcie na drugą stronę zajęło nam zaledwie 20 minut. A potem czekała nas już prosta droga do La Paz.



W kolejnym wpisie zapraszam do świata czarownic i miejskich legend. La Paz nie jest zwykłym miastem.

22 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page