top of page
  • Zdjęcie autoraMegi

Miasto czarownic, miejskie legendy, naj… La Paz.

Zaktualizowano: 12 wrz 2020

La Paz zostało założone w XVI wieku. Jest siedzibą rządu boliwijskiego, choć stolicą konstytucyjną pozostaje Sucre. Liczy sobie prawie milion mieszkańców, a wraz z El Alto, Viacha i Achocalla tworzy ponad dwumilionową aglomerację. Położone na wysokości od 3200 do 4100 m n.p.m. stanowi najwyżej umiejscowioną stolicę na świecie. Klimat panuje tam raczej chłodny ze średnimi temperaturami między 12 a 15 stopni Celsjusza, a w nocy spada nawet do -5 stopni Celsjusza. Działają w nim dwa uniwersytety, a osiedla mieszkalne rozpościerają się na okalających je wzgórzach. Jak ma się trochę wolnego czasu można udać się do bazyliki św. Franciszka z XVIII w.


Najwyżej położone na świecie: stadion piłkarski, lotnisko i system kolejki liniowej to wszystko w La Paz.

Stadion znajduje się na wysokości 3637 m n.p.m. Odbywają się tam regularne rozgrywki ligowe, a drużyna Boliwii gra na nim spotkania międzynarodowe (gdzie oczywiście drużyny przeciwne nie mają większych szans). Co ciekawe w 2007 roku FIFA zabroniła oficjalnych meczów międzynarodowych na stadionach położonych powyżej 2500 m n.p.m. Zmieniła jednak zdanie, kiedy doszło do ponad miesięcznych protestów (przeciw dyskryminacji narodów żyjących w Andach) i limit wówczas podniesiono do 3000 m n.p.m.


Lotnisko leżące w El Alto (4150 m n.p.m.) obsługuje loty międzynarodowe.


System kolejek linowych Mi Teleferino. Zapewnia transport ponad 3 tysiącom pasażerów na godzinę i łączy wyżej położone części miasta z tymi dolnymi. Linii jest 10, stacji 30, a rozkładu brak. Wchodzisz i jedziesz. Sporo tych naj… jak na jedno miasto.

Wjazd do centrum miasta zajął nam prawie 2 godziny. W La Paz byliśmy dwa i pół dnia. Hostel z polecenia był bardzo tani, a że nie mieliśmy już wiele pieniędzy wydawał się dobrą opcją. Niestety było tam dość brudno, dlatego zamiast spać na łóżkach rozłożyliśmy koce na podłodze, na tym położyliśmy namiot i nasze śpiwory. No cóż, potrzeba matką wynalazku. Najgorsze było to, że jeden dzień, prawie cały, musieliśmy zostać w pokoju, ponieważ znowu złapała mnie choroba wysokościowa. Wymiotowałam, miałam straszny ból pleców (nie mogłam chodzić) oraz do tego wszystkiego dostałam przeraźliwej migreny. Combo. Nie byłam w stanie nic robić. Dopiero wieczorem wybraliśmy się na krótki spacer, bo obydwoje już bardzo zgłodnieliśmy.

Blisko miejsca, gdzie się zatrzymaliśmy znajdowała się wspomniana wyżej bazylika św. Franciszka. Na głównej drodze przy placu przed nią wieczorem rozkładały się budki z jedzeniem i właśnie tam skierowaliśmy swoje kroki. Zamówiliśmy po burgerze z cebulą z ostrym sosem pomidorowym. I to dostaliśmy, bułka, kotlet (z bliżej nieokreślonego mięsa), cebula i ostry sos. Niby nic takiego, ale było to bardzo smaczne i bardzo tanie. Sprzedawali tego duże ilości, więc wiedzieliśmy, że musi być świeże. Po posiłku poczułam się na tyle dobrze, że udaliśmy się na wieczorny spacer pod budynek parlamentu.



Na następny dzień było zdecydowanie lepiej. Na początek poszliśmy na targowisko, ciągnące się przez kilka kilometrów w górę, wzdłuż wielu przecznic. Każda ulica zaopatruje mieszkańców w inny asortyment. Bliżej centrum znajdują się stragany z rękodziełem (udało mi się zakupić tam piękną, skórzano-płócienną torbę podróżną), następnie z produktami spożywczymi i gospodarstwa domowego, a na końcu ubrania i obuwie.


Gdy z miejsca rękodzielnictwa odbije się w bok, trafia się do „innego wymiaru”. Nagle klimat się zmienia, a atmosfera się zagęszcza. Widzimy wiele starszych Indianek sprzedających dziwne produkty, dla których nie jesteśmy w stanie wymyślić żadnego zastosowania. Różnego rodzaju figurki, malowane kamienie, kolorowe eliksiry w małych buteleczkach, talizmany oraz zioła. Orientujemy się, że właśnie doszliśmy na targ Czarownic (jest on mały, nie tak jak sobie wyobrażałam) - Calle de las Brujas. Kupicie tam antidotum na wszelakie dolegliwości, nawet te nieokreślone. Spotkamy stoiska, gdzie sprzedawane są ususzone embriony lam. Odpowiadają one za szczęście, pomyślność, pieniądze oraz chronią od wypadku. Co ciekawe od miejscowych usłyszałam dziwną historię. Podobno, każdy nowo zbudowany budynek, nie obejdzie się bez zakopania w fundamentach takiego płodu. Im większy i bardziej komercyjny, tym większa ofiara musi zostać złożona. I pod firmami, które odpowiadają za duże obroty, nie zakopuje się tylko lam. Podobno wielu bezdomnych w La paz przepadło bezpowrotnie, a kości ludzkie są niezbędne do powodzenia przedsięwzięcia. Kiedy to usłyszeliśmy, zaczęliśmy się zastanawiać czy to możliwe, czy to tylko kolejna miejska legenda, bez pokrycia. Wolałabym żeby to była legenda. W La Paz znajduje się także Cmentarzysko Słoni. To miejsce w którym alkoholicy, chcący zakończyć swój żywot, kupują złej jakości wódkę i zapijają się na śmierć. Powstał nawet film, traktujący o tym miejscu, w reżyserii Tonchy Antezana.


W centrum odnaleźliśmy stację kolejki linowej i udaliśmy się do górnej części miasta El Alto. Z gór rozpościerał się widok na całe La Paz. Niestety był tak duży smog, że widoczność była mocno ograniczona, a obraz rozmazany (zdjęcia słabej jakości, lepsze zaginęły).


Kiedy jechaliśmy naszą uwagę zwróciły dwa miejsca. Pierwsze to cmentarz. Wyglądał, jak osiedle niskich bloków, zupełnie inaczej niż ten, który znamy. Każde okienko stanowiło oddzielną mogiłę. Drugie z miejsc to osiedla domków, wspinające się po wzgórzu, pionowo do góry. W sumie to nie samo osiedle, ale wysypisko utworzone poniżej. Ludzie po prostu wyrzucali śmieci prosto z okien. Bardzo smutny widok.



W centrum La Paz można zaobserwować wiele osób w kominiarkach. Okazało się, że są to pucybuci. Zajęcie to było uważane za jedno z najgorszych i aby uniknąć wykluczenia społecznego, mężczyźni zaczęli używać takich przykryć twarzy.


Będąc w La Paz, mój R. przeczytał o największym targu w Ameryce Południowej, który mieści się w Cochabambie. Postanowiliśmy się tam udać, tym bardziej, że miejscowość znajdowała się na trasie do Brazylii, z której planowaliśmy powrót do Europy. Droga zajęła nam około dziesięciu godzin (prawie 400 kilometrów).


Zapraszam zatem za tydzień, na kolejną opowieść.

29 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page