top of page
  • Zdjęcie autoraMegi

Machu Picchu! Marzenia same się nie spełniają – to my je spełniamy

Zaktualizowano: 24 sie 2020


To my spełniamy swoje marzenia – taka jest prawda. Nie dzieje się to samoczynnie i zależy tylko od nas samych. Spełnienie mojego zajęło mi sporo czasu. Wydawało mi się, że Machu Picchu znajduje się na końcu świata. I po części tak jest. Umiejscowione pośrodku Andów Peruwiańskich, trudno dostępne i niesamowicie piękne. Zapewne, gdyby w przeszłości ktokolwiek chciał zdobyć to miasto, poległby w trakcie. Zadanie to bowiem jest praktycznie niewykonalne ze względów technicznych.

Machu Picchu znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO oraz zaliczane jest w poczet 7 nowych cudów świata, ogłoszonych w 2007 roku. Siedmiu zwycięzców zostało wybranych w trakcie głosowania telefonicznego oraz internetowego. W języku keczua Machu Picchu możemy przetłumaczyć jako „stary szczyt”. Położone jest na ponad 2000 m n.p.m. (2090-2400 m n.p.m.), w odległości nieco ponad 110 km od Cuzco. Żeby się tam dostać trzeba przejechać ponad 200 km. U podnóży wzgórza przepływa rzeka Urubamba.

Będąc w Cuzco zrobiliśmy mały reserch. Aby udać się do Machu Picchu trzeba wykupić bilet na konkretny dzień, ponieważ limit osób zwiedzających go jest ograniczony. Na dzień dzisiejszy wynosi on 2500 osób dziennie, ale władze planują podnieść ceny i zredukować go do 500 osób. Cena kilka lat temu wynosiła ok. 140 zł, obecnie waha się od 240 do 290 zł, w zależności od wybranego pakietu. Jeśli posiadacie nieco wolnej gotówki (450-1000 dolarów amerykańskich) możecie wybrać się na Inka Trail (tylko z przewodnikiem). Ciekawa forma dotarcia na miejsce, ale nie oszukujmy się dość droga. Rezerwacje wymagane są na kilka miesięcy do przodu. W cenę wliczone są: kilkudniowy trekking szlakiem inkaskim przez dżunglę, bilety wstępu, posiłki, noclegi w namiotach (niesione przez tragarzy), wieczorne ogniska i snute opowieści. Drugą, równie drogą opcją dotarcia do Machu Picchu jest pociąg z Cuzco do Aguas Calientes, miejscowości rozciągającej się u jego podnóży. Bilet kosztował kilka lat temu 80 $ amerykańskich w jedną stronę za osobę. My nie mieliśmy takiej ilości gotówki i wyjazd zorganizowaliśmy sobie sami. Zresztą, tak jak zazwyczaj. A po ptrzebne nam wskazówki, udaliśmy się do informacji turystycznej.


Z Cuzco pojechaliśmy autobusem do Santa Maria (180 km). Dużą część drogi spędziłam na kolanach mojego męża z nosem za oknem, aby nie czuć zapachów, które towarzyszyły nam w podróży. Z uwagi na to, że trasa jest górska i wspinaliśmy się serpentynami, dużo żołądków osób lokalnych (o dziwo – powinni być przyzwyczajeni) nie wytrzymało tej atrakcji. Ja przetrwałam tę długą i męczącą trasę tylko dzięki temu, że wiatr dostawał się prosto w moje nozdrza. Z Santa Maria można udać się do Santa Teresa i tam przesiąść się na kolejny transport do Hidroelectrica lub jeśli jest na tyle chętnych, udać się tam bezpośrednio. My skorzystaliśmy z Taxi colectivo, czyli samochodu osobowego, który odjeżdża z jednego konkretnego punktu do innego w momencie, kiedy zapełnią się wszystkie miejsca. Cały transport z Cuzco powinien was wynieść ok. 90 zł/os. w jedną stronę. Nasz powrót kosztował nieco więcej (ok. 110 zł/os.), ponieważ znaleźliśmy bezpośredniego busa z Hidroelectrica do Cuzco. Jeśli porównamy 80 $/os. za pociąg do 110 zł/os., mamy sporą różnicę.


Przejazd z Santa Teresa do Hidroelectrica wspominamy bardzo emocjonalnie. Mój mąż był zachwycony, siedział obok kierowcy, który jechał nad samą przepaścią, serpentynami, nie zdejmując nogi z gazu. Zwolnił tylko dwa razy kiedy to, mijał się z innym autem. Ekstremalne doświadczenie, które można porównać do przejażdżki roller coasterem. Wysiedliśmy z wypiekami na twarzy oraz mocno bijącymi sercami, jak również i pozostali pasażerowie. Dziewczyna siedząca obok mnie, miała zamknięte oczy i chyba szemrała słowa modlitwy, przynajmniej tak to brzmiało.


Jak już dotrzecie do Hidroelectrica, macie dwie możliwości. Wybrać przejażdżkę pociągiem (droga opcja – 33$/os. w jedną stronę), ponieważ do Aguas Calientes nie ma drogi, jedynie tory kolejowe lub tak, jak my skorzystać z własnego środka transportu, jakim są nasze nogi. Spacer prowadzi torami i powinien wam zająć ok. od 2 do 2,5 h w zależności od tempa marszu. Trasa jest bardzo przyjemna i malownicza. Można podziwiać widoki i robić piękne zdjęcia.

Gdy szliśmy do Aguas Calientes przeoczyliśmy po drodze nasz camping, który znajduje się u samego podnóża Machu Picchu. Po dotarciu do miasteczka wczesnym wieczorem, udaliśmy się na posiłek i zawróciliśmy, aby odnaleźć nasze pole namiotowe. Już po zmroku, w deszczu rozbijaliśmy namiot. Zanim się to udało byliśmy cali mokrzy. I moja pierwsza myśl: Cholera! Większość mojego życia, czyli wtedy ponad 20 lat, marzyłam o tym miejscu, a teraz nic nie będę widziała, ponieważ całe wzgórza będą w chmurach. No trudno, trzeba było wziąć się w garść, iść pod prysznic, a następnie spać. Planowaliśmy pobudkę wcześnie rano, aby wejść na szczyt, jak tylko otworzą pieszy szlak. Muszę nadmienić, że na polu namiotowym prysznic zasilany jest górskim nurtem rzeki, czyli ma temperaturę ok. 5 stopni. Nie powiem, żeby to było najprzyjemniejsze przeżycie dnia, szczególnie po tym jak zmokliśmy, ale trzeba było to przetrwać. Moja kąpiel powiązana była z odśpiewaniem arii w połączeniu z bluzgami. Pięknie pachnący zapadliśmy w przerywany sen, aby rano udać się po spełnienie mojego marzenia.


Oprócz możliwości wejścia pieszo na górę, na której rozpościera się Machu Picchu, można tam również wjechać autobusem z Aguas Calientes. Nie sprawdzałam kosztu, ponieważ taka opcja w ogóle nie była brana przez nas pod uwagę. Byłam wręcz zszokowana i nie spodziewałam się tego, że ten obiekt ten będzie tak łatwo dostępny. Ehh, marzycielka z mnie.

Przed godziną 6:00 rano staliśmy już przygotowani na otwarcie szlaku, aby dostać się na górę. Wejście zajęło nam około godzinę. Ja naprawdę nienawidzę schodów, a te były kamienne i ciągnęły się cały czas stromo w górę. Ledwo „zipiałam” 😉, ale w końcu dotarliśmy! Sprawdzono nasze bilety (są imienne) i dokumenty. Stanęłam naprzeciwko mojego marzenia. Jedyny dysonans w wyobrażeniu i rzeczywistości – to ilość turystów. Dzikie tłumy, które zadeptują to święte miejsce.

Po ponad 20 latach w końcu się spełniło! Dotarłam na Machu Picchu. Byłam taka szczęśliwa. Cała ta energia pulsowała ze mnie gorącymi falami. A może było to zmęczenie, niewyspanie i wysiłek? Czułam również energię tego miejsca, ziemia dzieliła się z tymi, którzy byli na to otwarci.

No dobrze, ale czym w ogóle jest Machu Picchu? Jest to miasto, które zostało zbudowane w drugiej połowie XV wieku i to najlepiej zachowane inkaskie dziedzictwo. Na szczęście nigdy nie zostało odnalezione przez Hiszpanów. Odkryte w 1911 roku i przedstawione szerszej publice. Mieszkało tam ponad 700 osób. Wzniesione z jasnoszarego granitu, pełniło funkcję obronną, gospodarczą, a nade wszystko ceremonialną. Zamieszkiwane głównie przez wyższe sfery inkaskie, do której należeli kapłani. Podzielone było na dwie części: górną z pałacem, świątynią, grobowcem, i Intihuatana (rytualny kamień/zegar astronomiczny lub kalendarz Inków) oraz dolną z domami mieszkalnymi i warsztatami. Otoczone górami z pięknymi tarasami uprawnymi na zboczach, chroniącymi również przed erozją i osunięciami ziemi. Niestety było zamieszkałe tylko przez 80 lat. Co, tak naprawdę skłoniło Inków do opuszczenia swojego pięknego domu, już chyba na zawsze pozostanie tajemnicą. Czy była to ospa, czy wojny w innych częściach Imperium? Nie wiadomo.

Spędziliśmy tam kilka godzin. Przechadzając się po pozostałościach miasta, które należało do wielkiego inkaskiego imperium. Byliśmy podirytowani tłumami turystów, przelewającymi się przez to piękne miejsce oraz dźwiękami silników autobusów, podjeżdżających pod same bramy. Zmęczeni, zniesmaczeni wysokimi cenami, ale nade wszystko zadowoleni. Naprawdę warto było! Nasz trud, pokonana trasa i wszelkie niedogodności, został zrekompensowany. Machu Picchu jest niesamowite. Są miejsca na tym globie, które zobaczyłam raz i mi wystarczy. Chociażby Angkor Wat w Kambodży, a są takie jak właśnie to, że chciałabym móc tam kiedyś wrócić. Stoisz na wprost Machu Picchu, podziwiając je z oddali i wprost nie możesz oderwać oczu oraz opisać szczęścia, jakie ci towarzyszy.

Wiem, że zdjęcia koliberków, nie są świetnej jakości, ale one były takie urocze.

Pamiętajcie – spełniajcie swoje marzenia i nigdy ich nie porzucajcie! Marzcie o rzeczach wielkich i realizujcie je! Ja mam ich całą listę i krok za krokiem, staram się je doprowadzać do końca. A mąż mi w tym wytrwale sekunduje 😊.

88 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page