top of page
  • Zdjęcie autoraMegi

Nareszcie Peru!!! Arequipa

Arequipa znajduje się w południowo-zachodnim Peru na wysokości 2325 m n.p.m. Została założona w XVI wieku, a w XIX pełniła funkcję stolicy przez okres 50 lat. Zaraz po Limie jest drugim, co do wielkości miastem w Peru. Posiada dwa uniwersytety. Często nazywane jest La Ciudad Blanca – czyli białe miasto, a kolor ten zawdzięcza sillarowi – skale wulkanicznej, która powstała wskutek erupcji wulkanu Chachani i została wykorzystana przy jego zabudowie. Stare Miasto wpisane jest na Światową Listę Dziedzictwa UNESCO.

Jeśli nie chcesz spacerować po Arequipie samemu, zawsze możesz dołączyć do grupy z lokalnym przewodnikiem (jest to darmowe, ale na koniec wręcza się napiwek osobie oprowadzającej). Takie wycieczki były organizowane codziennie i trasa zaczynała się przy Plaza De Armas, w godzinach okołopołudniowych. Na pewno dowiesz się czegoś więcej niż my, robiąc to na własną rękę.


Zwiedzanie zaczęliśmy od głównego placu – Plaza De Armas (jest to nazwa, którą często spotykamy w Ameryce Południowej). To miejsce spotkań miejscowej ludności, rozciąga się na planie kwadratu z piękną katedrą na jednej ze ścian. Basilica Catedral de Arequipa robi duże wrażenie zarówno w dzień jak i w nocy, kiedy jest pięknie oświetlona. Za opłatą możliwe jest również jej zwiedzanie. Całość rynku otaczają budynki z arkadami, będące świetnym schronieniem przed prażącym słońcem. Znajdziemy tam biura podróży, w których zaplanujemy wyjazdy do okolicznych atrakcji, kupimy pamiątki lub odwiedzimy wiele restauracji i kawiarni. Warto spróbować lodów serowych – queso helado, smakują jak śmietankowe z nutką cynamonu. Na środku umiejscowiona jest fontanna, a korzystają z niej głównie gołębie i dzieci. Całość wypełniona jest palmami, drzewami oraz krzewami, które swoją zielenią pięknie kontrastują z bielą budynków. Aby odpocząć do naszej dyspozycji są ławeczki bądź trawa. Wieczorem jest tutaj bardzo klimatycznie, kiedy rozpalane są stare, gazowe latarnie.

W centrum możemy odwiedzić muzeum – Santuarios Andinos. Należy do Universidad Catolica de Santa Maria (jednego z uniwersytetów w Arequipie). W programie można zapoznać się m. in. z drastyczną historią inkaskich ofiar z dzieci. Miały one zapewnić przychylność lokalnych bóstw. Można także zobaczyć najsłynniejsze zmumifikowane ciało Juanity, która jako dziewica została złożona w ofierze na jednym z wulkanów. Na początku zwiedzania wyświetlony zostaje film, ukazujący okoliczności odnalezienia.


Kolejnym punktem na liście do zwiedzania może być Monasterio de Santa Catalina – Klasztor św. Katarzyny (zbudowany ok. 1580 r.). Miejsce wyjątkowe, które rozciąga się na powierzchni 215 tyś. metrów kwadratowych. Przekraczając bramę, przenosimy się do innego świata, pozbawionego zgiełku i sprzyjającego kontemplacji. Został ufundowany z myślą o bogatych, hiszpańskich panienkach i wdowach, które miały do dyspozycji duże posagi. Każda z dziewcząt wstępowała do opactwa i dopiero po 4 latach podejmowała decyzję, czy chce złożyć śluby czy odejść. Oprócz modlitwy zajmowały się uprawą ogrodu, haftowaniem, tkaniem materiałów, śpiewem oraz grą na różnych instrumentach. Opactwo to można opisać jako miasteczko w mieście. Otoczone jest murami, a wzdłuż uliczek wybudowane są małe domki, w których mieszkały mniszki. Na gospodarstwo składały się najczęściej: pokój, kuchnia oraz służbówka. Pewnie niejedno z Was zapytałoby: po co zakonnicy służbówka? Otóż, kobiety wstępujące do zakonu mogły zabrać ze sobą służbę, najczęściej były to Indianki i mulatki, które nie mogły przyjąć święceń, ale zostawały w klasztorze ze swoją panią na całe swoje życie. W najlepszym okresie w murach kongregacji żyło ponad 450 kobiet, z czego 150 było zakonnicami, a reszta – służącymi. Dopiero w XIX wieku zmieniono reguły funkcjonowania i wszystkie służące musiały przyjąć święcenia. Od tego momentu każda z nich dbała sama o siebie oraz o dobro wspólnoty. Miejsce to często nazywane jest – Monasterio Misteriose – tajemniczy klasztor. Pozostawał on zamknięty aż do 1970 roku, kiedy to część eremu została udostępniona turystom. Wówczas doprowadzono tu elektryczność, bieżącą wodę i kanalizację. Aż do tego momentu kobiety nie wiedziały co dzieje się poza murami „miasta”, nie miały tam wstępu nawet ich rodziny. Budynki przyklasztorne pomalowane są na intensywne kolory: pomarańczy, niebieskiego oraz czerwieni. Dachy pokryto czerwoną dachówką, a uliczki wybrukowano. Na ulicach kwitną krzewy i drzewa owocowe, które dają trochę ochłody podczas upalnych dni. Żałuję, że nie zachowały się nam żadne zdjęcia. Przestrzeń jest piękna, choć cena wstępu (ok. 45 zł), wydaje mi się dość wygórowana.

Na śniadanie znowu zaproponuję lokalny bazarek – Mercado san Camilo – hala, która została zaprojektowana przez Gustawa Eiffela. Tak! Tego samego. Feeria barw, zapachów, gwaru i światła. Można tu kupić wszystko czego potrzebujesz lub jeszcze nie wiesz, że tego pragniesz 😊. Od jedzenia w małych jadłodajniach, owoców i warzyw na straganach, po tekstylia oraz masę niepotrzebnych rzeczy. Nie miałam pojęcia, że jest tyle odmian ziemniaków, a na jednym stoisku było ich ok. 25 różnych. Tak samo z owocami – niektóre widziałam i próbowałam pierwszy raz: pepino, flaszowiec peruwiański, pacay, graviola, gujawa, nioni oraz opuncja figowa. Ale najcudowniejsze były świeże soki i smoothie. Tego smaku nie mogę zapomnieć – sycące, słodkie, kwaśne… mhhmm, poezja. Po wypiciu takiego napoju miało się energię i pełny brzuch do późnego popołudnia – byłam w niebie. Jeśli to za mało, to tak jak mój mąż uzupełnijcie to saltenas (pierożki nadziewane farszem mięsnym lub warzywnym, wymieszanym z ziemniakami, smażone na głębokim oleju), które są sprzedawane przed wejściem na targ. Możliwe jest również skorzystanie z wielu punktów gastronomicznych, gdzie zamówicie jajka sadzone, jajecznicę, omleta czy zupę. Jak już zaspokoicie swoje podstawowe potrzeby, macie sposobność zaopatrzyć się w pamiątki oraz piękne wyroby rękodzielnicze. Ceny zawsze będą niższe niż w sklepikach przy placach głównych.

Piszę Wam ciągle o tym, że często jadamy na targach lub w street foodach, ale w przypadku gdy posiadacie wrażliwe żołądki, to początkowo powinniście bardziej uważać na to, co jecie, aby przyzwyczaić organizm do innej flory bakteryjnej. Kilka rad dla laików: po pierwsze pamiętajcie zawsze o czystych dłoniach i o myciu owoców w wodzie butelkowanej. Dla nas osobiście jest to dość problematyczne, ponieważ na co dzień staramy się żyć w duchu ECO. Na razie niestety nie znaleźliśmy lepszego rozwiązania. Butelki z filtrami nie są wystarczająco silne, woda z dodatkiem tabletek oczyszczających jest paskudna, a jak uzupełniliśmy bidony wodą z automatów (za drobną opłatą i tylko w miejscach turystycznych) to oboje się zatruliśmy. Więc mimo tego, że na co dzień walczymy z plastikiem, tak w podróży do niektórych krajów polegamy tylko na wodzie butelkowanej. Po drugie: wracając do posiłków, na początku podróży nie spożywamy dużej ilości produktów mlecznych. Szukamy punktów, gdzie jedzą lokalsi, a omijamy stricte turystyczne. Mamy wtedy pewność, że jedzenie jest smaczniejsze, świeższe i tanie. Jadąc na zwykły urlop nie przejmujemy się tym tak bardzo, ale w dłuższych trasach liczy się każdy grosz. Po trzecie: w wielu krajach Ameryki Południowej są dostępne menu del dia, czyli zestawy dnia. W znacznie przystępniejszych cenach możemy wybrać zupę lub jakąś przystawkę, drugie danie, a często jeszcze deser i kompot. W Peru ta opcja była bardzo opłacalna. Jeśli dobrze pamiętam, wychodziło ok. 12 zł za cały zestaw: zupa warzywna, drugie danie (do wyboru: kalmary, smażony pstrąg lub grillowane mięso) i kompot owocowy. Po czwarte: aby nie mieć problemów żołądkowych do obiadów często zamawiamy colę, co prawie nie zdarza się nam w domu.


Jeżeli jesteście ciekawi jak wygląda proces pozyskiwania wełny z alpaki i jak powstają fantazyjne wzory na swetrach czy kocach, odwiedźcie Mundo Alpaca. Zwiedzanie jest darmowe, ale ceny w butiku bardzo wysokie.


Jeśli lubicie spędzać czas aktywnie, wybierzcie się na jeden z pobliskich punktów widokowych, z którego przy dobrej pogodzie sfotografujecie wulkany. W okolicach Arequipy znajdują się trzy: Pichu Pichu 5664 m n.p.m., Misti 5822 m n.p.m. oraz Chachani 6057 m n.p.m. W dzielnicy Yanahuara (oddalonej o ok. 30 minut spacerem od centrum miasta) zrobicie zdjęcia Misti, który jest aktywny. Jego ostatnia erupcja nastąpiła w 1985 r. Jak już nasycicie się panoramą, do zobaczenia jest jeszcze kościół z XVIII wieku, po drugiej stronie placu.

Aby zapewnić sobie więcej wysiłku i skok adrenaliny, możecie wykupić wycieczkę, na któryś z wulkanów lub zjazd rowerem górskimi z Misti.

Nam marzył się rafting. Niestety nie udało się nam tego zorganizować. Tym razem nie ze względów finansowych (w końcu dostaliśmy zwrot środków na konto od banku), ale gdy udaliśmy się do biura podróży okazało się, że z powodu panującej suszy wszystkie spływy zostały odwołane.

Na koniec bezwzględnie wybierzcie się do Kanionu Colca, ale on zasługuje na oddzielny wpis. Aby Was zachęcić wspomnę tylko, że jest dwa razy głębszy od Wielkiego Kanionu Kolorado.


Wpis o Kanionie Colca już za kilka dni! 😊

46 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page